 |
|
 |
Ostatnio dodane gry |
|
|
 |
|
 |
|
 |
Recenzja (opis) gry |
|
 |
Gold and Glory: The Road to El DoradoTytuł polski:Złoto i Chwała: Droga do El DoradoNieco ponad rok przed Shrekiem, w czasach gdy filmy animowane były jeszcze w pewnym stopniu rysunkowe, studio Dream Works Animation wydało „Drogę do El Dorado”. Produkcja ta opowiadała o dwóch hiszpańskich kanciarzach, Miguelu i Tulio, którzy wygrali w kości mapę mającą zaprowadzić ich do miasta ze złota. Gdy w końcu do niego docierają planują zabrać tyle złota ile wlezie i jak najszybciej wrócić do domu by rozpocząć królewskie życie. Sprawę jednak komplikuje miejscowa ludność, wątek miłosny, konflikt między głównymi bohaterami i parę innych nieoczekiwanych wydarzeń. Film nie został ciepło przyjęty. Na RottenTomatoes (anglojęzycznym agregatorze recenzji filmowych) jako pierwsze działo wytwórni został odznaczony zgniłym pomidorem otrzymując 48% pozytywnych recenzji; na MetaCriticu (podobny również anglojęzyczny serwis) poradził sobie niewiele lepiej, otrzymując notę 51%, na którą składały się głównie mieszane odczucia i opinie o przeciętności filmu. Krytycy wytykali produkcji przewidywalną fabułę i papierowe postacie. W rezultacie przychody ze sprzedaży biletów do kin nie pokryły nawet kosztów wyprodukowania filmu. Z drugiej strony, jeśli spojrzeć teraz na oceny prostego ludu na IMDB, które dały średnią 6,9 i Filmwebie, na którym produkcja została oceniona na 7,5 można przypuszczać, że jednak nie jest aż tak źle. Przyznam, że nie jest to najambitniejsze dzieło kinematografii, z którym się spotkałem, ale żywię do niego sentyment. Przed przystąpieniem do gry obejrzałem film jeszcze raz i w sumie mi się podobało – ot, typowy film skierowany do młodych widzów.
Będąc dobrej myśli zainstalowałem „Złoto i Chwałę”, która powinna być całkiem dobra, tym bardziej, że została przygotowana przez Revolution Software, któremu świat zawdzięcza serię "Broken Sword". Od strony fabularnej nie czeka nas nic nowego – Miguel i Tulio opowiadają posiadaczom komputerów i pierwszego Play Station jeszcze raz swoją przygodę w nieco zmienionej wersji. Gra pod tym samym tytułem wyszła również na GameBoya Color, lecz z produkcją omawianą w tej recenzji produkcją łączy ją tylko tytuł – jest to platformówka.

Od strony graficznej gra bardzo przypomina „Escape from Monkey Island”, które wydano jakiś tydzień wcześniej. Trójwymiarowe, renderowane w czasie rzeczywistym postacie poruszają się po prerenderowanych tłach w rozdzielczości 640x480. Tła wypadają całkiem dobrze, bo są dość szczegółowe, kolorystycznie i stylistycznie pasują do tego, co zobaczyliśmy w filmie i mimo odrobiny wyczuwalnego plastiku wyglądają po prostu ładnie, a kilka z nich pochodzi chyba prosto z filmu. Nad postaciami można jedynie załamać ręce. Modele bohaterów nie dość, że są straszliwie kanciaste i obłożone maleńkimi teksturami to na dodatek są oświetlone w dość oryginalny sposób: zdarza się, że w biały dzień w pewne obszary ich ciał dociera tak mało światła, że częściowo są niemal czarni. Animacje postaci wcale nie łagodzą tych niedoskonałości. Są one bardzo schematyczne, często pokraczne a w dodatku czasami ich po prostu nie ma i zdarza się na przykład, że bohater z pozycji siedzącej przejdzie do stojącej w ciągu jednej klatki. Komputery w roku 2000 było stać już na więcej, co można zobaczyć choćby w „Najdłuższej podróży”, która ukazała się jakieś pół roku wcześniej.

Jak to w przygodówkach często bywa, ustawienie kamery jest zależne od tego, w jakiej perspektywie została pokazana plansza, a nie na przykład za plecami bohatera, w związku z czym nie zachwyca również sterowanie. Fakt, że autorzy zdecydowali się na kierowanie ruchami bohaterów za pomocą klawiatury mogę usprawiedliwić chyba tylko tym, że trzeba było zrobić wersję na PSX i z lenistwa, braku czasu lub środków nie stworzono systemu pozwalającego na sterowanie jedynym słusznym kontrolerem, jakim w tej sytuacji jest mysz. Skazani na sterowanie za pomocą klawiatury, zmuszeni jesteśmy poruszać się najczęściej przedziwnymi slalomami i nie raz zaskoczy nas system kolizji zaimplementowany w grze. Na szczęście nie będzie nam dane odczuć największej wady tego systemu sterowania w grach przygodowych, jaką jest brak możliwości łatwego wykrycia interaktywnych obiektów. Rozwiązano to przez podświetlanie ich w momencie, gdy zwrócimy się w ich stronę. Nie wygląda to ładnie, lecz jest naprawdę wielkim ułatwieniem w znajdowaniu miejsc, w których możemy coś zrobić. Dramatu nie ma też z menu ekwipunku. Działa ono sprawnie, nie zajmuje wiele miejsca na ekranie i z racji tego, że postacie nie będą miały do dyspozycji wielu przedmiotów, nie zmusza do długiego przewijania w poszukiwaniu pożądanego przedmiotu.

Odgłosami, które będą dobiegały z głośników podczas zabawy z grą, będą głównie różne dźwięki otoczenia. Od czasu do czasu usłyszymy też jakieś melodyjki podkreślające to, co akurat się dzieje. Jeśli gramy w wersję polską, to oprócz efektów dźwiękowych i muzyki, której za dużo nie uświadczymy, nasze uszy zostaną niestety potraktowane również dubbingiem. W polonizacji gry obsadzeni zostali inni aktorzy niż w dubbingu do filmu. Można by to przebaczyć, gdyby nie to, jak ten dubbing brzmi. Głosy postaci ociekają sztuczną ekscytacją i jest to kwintesencja tego, co zdarza się bardzo często w polskich wersjach gier a na co ja reaguję wręcz alergicznie. Dodatkowo między napisami pojawiającymi się na ekranie a kwestami mówionymi przez aktorów występują pewne dysonanse i tutaj dochodzimy do tłumaczenia, które po prostu jest złe. Wiele zdań to bardzo brzydkie angielskie kalki, w których na domiar złego pozostawiono nawet przeróżne zaimki, których Anglicy używają często, a my prawie wcale. Na wypadek, gdyby był to niewystarczający powód do uznania przekładu za zły, tłumacz stwierdził, że zwracanie się do konia „chłopcze” brzmi zupełnie normalnie (na szczęście w dubbingu zreflektowali się i zmienili na „mały”) a „why thank you”, w którym why służy do wyrażenia delikatnego zaskoczenia, przetłumaczył na „dlaczego dziękuję” – a to tylko niektóre kwiatki z tłumaczenia „El Dorado”. Wisienką na torcie jest jeden błąd rzeczowy.

Od strony formy jest słabo. Jak wypada teść? Jest jej po pierwsze mało – gra jest bardzo krótka i przejście jej spokojnym tempem przy pierwszym podejściu zajęło mi trzy i pół godziny, więc jest to produkcja na jeden wieczór, który spędzimy głównie rozwiązując zagadki ekwipunkowe. Część z nich jest całkiem ciekawych – na przykład zagadka z bykiem, czy z mechanizmami w świątyni na samym końcu gry. Podczas pokonywania przeciwności losu Miguel i Tulio będą często musieli ze sobą współpracować, tym bardziej, że niektóre czynności jest w stanie wykonać tylko jeden z nich. Poza tym, gra ma do zaoferowania także jedną minigierkę, w której zagramy w specyficzną odmianę kości, a także parę subtelnych elementów zręcznościowych. Z racji tego, że produkcja skierowana jest głównie do dzieci, wyzwania które przed nami postawi nie będą zbyt trudne, chociaż odkrycie, że Miguel i Tulio umieją skakać, może chwilę zająć.

Grywalne części gry połączone są ze sobą urywkami filmu, filmikami stworzonymi specjalnie na potrzeby gry oraz narracją prowadzoną przez głównych bohaterów. Pierwsze trzy lokacje: hiszpańskie miasto, statek Corteza i dżungla nie dają żadnych sygnałów, że gra ma się niebawem zakończyć. Niestety, gdy docieramy do złotego miasta, za pomocą trwającej około pół minuty narracji streszczane jest jakieś 40 minut filmu. Trzeba więc uciekać przez potworem którego z niewiadomych, z punktu widzenia gry, powodów wypuścił niejaki Tzekel-Kan i to właśnie czynimy w ostatniej lokacji. Zupełnie ignorowana jest postać Chel, która w filmie naprawdę nieźle namieszała. Mimo, że gra nawet o niej nie wspomina, dziewczyna ciągle jest pokazywana w filmikach a nawet płynie z chłopakami do Hiszpanii. Przez to poszatkowanie fabuła również wypada dość słabo. Nie porusza w żadnym stopniu wielu wątków z filmu, które mogłyby być wdzięcznym tematem na grę przygodową a w dodatku znacznie spłyca tę i tak już niezbyt ambitną historię.

Jestem w stanie wiele wybaczyć. Mogę przeżyć kompromisy związane z grafiką i sterowaniem, na które została skazana gra w związku z równoległym wydaniem jej dla Playstation. Umiem pogodzić się ze słabą polską wersją. Nie mogę jednak wybaczyć tego, jak została potraktowana fabuła, której znaczny kawal po prostu wycięto. Trzy i pół godziny to śmieszny czas rozgrywki. Nie narzekałbym na to, gdyby chociaż było to zrekompensowane dobrą oprawą wizualną. Patrząc na „El Dorado” dzisiaj, muszę orzec, że jest to gra wyłącznie dla tych, którzy żywią sentyment do filmu i chcieliby spędzić wieczór z Tuliem i Miguelem rozwiązując niezbyt wymagające zagadki. Wszystkim innym polecam zagrać w coś innego – chociaż gra nie jest tragiczna, jest wiele ciekawszych, ładniejszych i po prostu lepszych produkcji.
+ ładne tła
- polskie tłumaczenie - modele 3D i ich animacje - sterowanie - rzeź na fabule
4/10
Autor recenzji: QiO
Utknąłeś w grze? TUTAJ JEST PORADNIK (solucja) Nadal nie potrafisz przejść? ZAPYTAJ NA FORUM |
|
 |
 |
|
 |
Gold and Glory: The Road to El Dorado |
|
 |
|
 |
 |
|
 |
|
 |
Informacje o grze |
|
|
 |
|
 |
Artykuły |
|
|
 |
|
 |
Przydatne strony |
|
|
 |
|
 |
Ostatnie komentarze |
|
|
 |
|
 |
|
 |
SZUKAJ |
|
|
 |
|
 |
FORUM |
|
|
 |
|
 |
Emulatory |
|
 Emulator starszych gier przygodowych dostępny pod różne platformy... [czytaj]
 Emulator systemu operacyjnego DOS dostępny pod różne platformy... [czytaj]
 Emulator komputera PC, na którym zainstalować można inny system.... [czytaj]
 Emulator komputera Amiga, na który również powstało sporo przygodówek.... [czytaj] |
|
 |
|
 |
Losowe ekrany |
|
 |
Barrow Hill: The Curse of Ancient Circle
|

Syberia
|

Loom
|

Life is Strange
|

Belief and Betrayal
|

Cruise for a Corpse
|

1954: Alcatraz
|

Gold and Glory: The Road to El Dorado
|

Sam & Max Hit the Road
|

Deponia Doomsday
|

Reksio i UFO
|

Curse of Enchantia
|

Leisure Suit Larry 1: In the Land of the Lounge Lizards
|

STASIS
|

Dark Fall: Lost Souls
|
|
|
 |
|
 |